Według WHO (World Health Organization): „zdrowie – to pełny dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny, a nie tylko brak choroby lub niepełnosprawności”.
Dlaczego życie jest warte przeżycia? Dlaczego się rozwijamy i chcemy się rozwijać? Dlaczego potrafimy zagubić się, we WŁASNYM życiu i prosić innych, by pomogli nam się odnaleźć?
W NASZYM życiu. Jakby wiedzieli o naszym życiu więcej niż my.
Nikt z nas nie ma życia wolnego od zmagań, więc usilnie próbujemy polepszyć to, co nam źle funkcjonuje. Zawsze się coś znajdzie. Nadal umysł jest najważniejszy. Zajmowałam się nim sama, chyba jednak nieumiejętnie. Gdy posypało się bardziej, poprosiłam o profesjonalną pomoc i… to nie dla mnie. Psycholog i psychiatra — współpracowałam z kilkoma i raczej mieli co robić, materiału u mnie sporo i chętnie się nim dzielę.
Jednak się zawiodłam. Nie żałuję tych doświadczeń, jednak prędko do nich nie wrócę, bo (dość egoistycznie), uważam, że wszelkie moje przeszłe, teraźniejsze i przyszłe osiągnięcia (i błędy) są w większości moją zasługą. Przeszkadzało mi odczucie, iż nie zajmujemy się moimi obecnymi trudnościami (o których mówiłam), a wyszukujemy nowych. Brakowało mi też prób rozwiązania, tak wiem, że nie dostanę magicznej recepty na problemy, ale nawet “pomyśl o tym”, “spróbuj tego”, itd.
Nie mów, że się nie da, bo w książkach jest!
Pierwsza była próba przetrwania, bo posypał się każdy aspekt mojego życia, och… jak bardzo chciałam się wyłączyć, zastopować życie na chwilę, bo nie miałam siły, by iść dalej. “Pomóż mi przetrwać”, było moim błaganiem podczas pilnie umówionych wizyt. Rozpoczęłam podróż tabletek i rozmyślania, a gdy wróciłam do domu po dłużej przerwie, na zaplanowaną terapię, czułam, że się zmieniłam. SAMA. Po co więc miałam iść na terapię? Z moimi emocjami się nie pogodziłam, ale je dogłębnie zrozumiałam. Cud stał się, zanim leczenie zaczęłam, co więc go wywołało?
Mimo iż mój terapeuta usilnie przypisywał moje cudowne uzdrowienie jakiejś nadprzyrodzonej sile, ja go wywołałam. I godziny samotności. I to, co się stało, czyli jak to będzie gdy stracę już wszystko i stanie się najgorsze. Czy potrafię i jak zacząć od zera. A także tony książek. Wiedza, stała się moim wybawieniem i choć ciężko jest znaleźć pozycje, poruszające trudne i “ciężkie” tematy — jak np. nieuleczalna choroba, wszystko, czego dowiedziałam się o akceptacji, lękach, depresji i fobii, wsparło mnie niezmiernie. I kolejne godziny samotności, godziny myślenia. Uodporniły mnie opowieści smutne i tragiczne, inna perspektywa, wiedza, że nie jesteś w żaden sposób wyjątkowy, by los cię oszczędził (a nie, że TYLKO ja mam tak źle). Na uspokojenie sumienia (głównie innych, którzy usilnie wmawiali mi potrzebę pomocy) wzięłam udział w kolejnych spotkaniach — i podczas rozmowy otrzymałam informację, iż (sic!), nie widać, że potrzebuje pomocy, a jedynie wsparcia w obecnie dziejących się sytuacjach, a pełna jestem nadziei i motywacji.
Z kim jest problem? Jestem wariatką, czy tylko inni ją ze mnie robią?